Piszę tego bloga ( dla mnie to forma terapii, choćby nikt tego nie czytał) I z perspektywy czasu, widzę jak zmieniam się ja, moje spojrzenie na otaczającą rzeczywistość.
Często zmieniam zdanie ( a tak na prawdę to co chwilę je zmieniam) w moim życiu nie ma nic stałego.
Jestem zakładniczką raka ???
Rak towarzyszył mojej rodzinie od zawsze, w linii. żeńskiej, chorowała prababcia, babcia, mama, i mnie przyszło się zmierzyć z tym przeciwnikiem.
Jako pierwsza w rodzinie, wytoczyłam działa ciężkie, i w odwecie zaatakowałam, a co, niech parszywiec ma się na baczności !!!
Był czas, gdy przyjmowałam chemię, byłam napromieniana, przeszłam mastektomię, to był dobry czas, zrobiłam to dla siebie ( pierwszy raz zawalczyłam o siebie )
Czułam się taka chroniona, teraz to nic złego już się nie stanie, wszystko co najgorsze to za mną, teraz może być tylko lepiej.
Poszłam na wojnę, i wygrałam bitwę, oby tak już zostało na zawsze, nigdy nie wiadomo ile jeszcze takich bitew przyjdzie mi stoczyć.
Tu i tam coś mam, obszar nie pobadany, nie zdiagnozowany do końca. ( tak się leczy w Polsce)
Najmniejsza niedyspozycja, ból głowy, brzucha, kości, i rak kopie mi doła, on nie odpuszcza, bezczelnie drwi ze mnie.
Już nie czuję się tak bezpiecznie, pod kontrolą, teraz wszystko zdarzyć się może, zmutowany gen mam.
Brakuje wsparcia z zewnątrz, bo brakuje, wiele osób myśli, tyle przeszła i żyje, co poniektórych rozczarowałam tym faktem, że nadal jestem, trwam. Podążam krętą i kamienistą drogą.
Rak to choroba rozłożona w czasie, potrafi rekwirować po kawałku, oczywiście każdy ma inny organizm, inną wytrzymałość psychiczną, nie ma dwóch identycznych przypadków.
Być może przyszły gorsze dni, być może przyszedł ten czas, by siebie opłakać, taka żałoba po życiu z przed choroby. A może depresja ?
Żyję, a życie to śmiertelna choroba, bywa zaraźliwe. I tak dobrze że mnie to wszystko spotyka, nie moich bliskich, ja dam radę, cokolwiek przyniesie jutro.